Dziś ciąg dalszy mych wynurzeń. Prosimy o nieregulowanie odbiorników. Zakłócenia to część naszego image.
CAŁKOWICIE SUBIEKTYWNA, TENDENCYJNA I STRONNICZA KLASYFIKACJA POWIEŚCI KRYMINALNYCH - ciąg dalszy
Za dawnych czasów tego nie było, czyli Europejski Kryminał Społeczny (nazwa ściągnięta bezczelnie od Wojciecha Józefa Burszty)
Elementy niezbędne:
- Element Podejrzany – którego w ostatnich latach (i w zamyśle autora) namnożyło się jak moli w futrze. Bo to dawniej wiadomo było: na Sycylii mafia, w Londynie Irlandczycy, w Sztokholmie spokój. A dziś? Na Sycylii Niemcy, w Londynie Polacy, a w Sztokholmie cholera wie kto. Jedni czymś tam handlują, inni przemycają przyszywanych szwagrów na przemian z lewym spirtem, tworzą jakieś niby-gangi, niby-spółki, porządku i metody w tym za grosz. Zanim człowiek - a już zwłaszcza funkcjonariusz - się obejrzy, ma trupa na tapecie. Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze są demony, które budzą się za wykrochmalonymi firaneczkami miejscowych „porządnych ludzi’. Innymi słowy, jeden wielki burdel.
- Element Upierdliwy – nosi mundur, ku utrapieniu Bohatera i hańbie policji. Najczęściej przybiera postać Podłego Szefa (kupuje drogie garnitury, obija się w robocie i bierze w łapę). Ale dość popularny bywa także Wkurzający Podwładny (ma wuja-szychę, rasistowskie uprzedzenia albo przekonanie o własnej nieomylności) oraz Fałszywy Kumpel (lizus, zdrajca i kanciarz – do wyboru lub łącznie, jak kto woli). W każdym swoim wcieleniu Element Upierdliwy jest nie tylko nośnikiem drugoplanowego wątku pt. „problemy w pracy”; stanowi również egzemplifikację tezy, że w Europie nawet policja schodzi na psy. (Zgadzam się, to zdanie brzmi obrzydliwie, prawie jak z jakiegoś poradnika dla domorosłych krytyków w wyciągniętych swetrach. Wybaczcie, drodzy moi.)
- Element Krzepiący, czyli Główny Bohater
Wersja „A” – Pater Familias: ojciec dzieciom, mąż żonie, płaci podatki, segreguje śmieci, ogólnie rzecz biorąc, podpora społeczeństwa. Oczywiście, ideałem nie jest, więc od czasu do czasu zdarzają mu się drobne wpadki. A to zapomni o urodzinach, a to pokłóci się teściem, a to na cudzoziemców popsioczy. Ale poza tym, to całkiem porządny człowiek.
Wersja „B” – Mężczyzna Po Przejściach: żona go rzuciła, dzieci zostawiły, a kochanka puściła w trąbę. W mieszkaniu ma bałagan, pustą lodówkę i sprzęt grający wysokiej klasy. Samotność zagłusza alkoholem na przemian z pracoholizmem. Sensu stricto, o wiele bardziej wydajny w robocie niż Wersja „A” (nie traci czasu na rodzinne obiadki, wizyty u teściów i pikniki z córeczką). Sensu lato, niewydolny społecznie.
Uwaga: cechą wspólną dla obu wersji jest hobby – rzecz niezbędna dla Głównego Bohatera. Hobby musi być odpowiednio wykształciuchowskie, a równocześnie nie nazbyt wysublimowane: jak piwo - to mocne, jak kuchnia – to śródziemnomorska, jak rock - to klasyczny. Nie do pomyślenia jest, żeby Główny Bohater pląsał w bermudach do wtóru muzyki Drupiego. To się po prostu nie przydarza porządnym policjantom w Kryminale Społecznym.
Wersja „C” – Kobieta Z Przeszłością: mąż (wymiennie: kochanek, narzeczony) ją rzucił, dzieci nie miała, rodzina się wyparła. Ale nic to, wszak istnieją jeszcze szczyty do zdobycia i przestępcy do złapania.
- Element Społeczny – objawia się w postaci codziennych bolączek, takich jak: brak metra, wysokie podatki, niewydolna służba zdrowia, idioci u władzy. Czyli niemal tak jak w TVN24, z tym, że zamiast gadających głów na ekranie dostajemy kilka wesołych historyjek o umierających w domu staruszkach, konflikcie kultur i wyzysku ludu pracującego. A wszystko to okraszone sosem kryminalnym, bo w mieście pozbawionym sprawnie działającej komunikacji, tylko mordercy mogą zdążyć na czas i popełnić zbrodnię.
Moje własne trzy grosze:
Do Kryminału Społecznego ma stosunek różny, raz siaki, raz owaki - tak jak przy zupie – zależy, na czym upichcił go autor. Po pierwsze, organicznie nie znoszę Bohaterów w wersji „A” - żeby się chociaż zalewali na chama i cierpieli na przewlekłe zapalenie trzustki albo impotencję czy w ostateczności refluks żołądkowo-przełykowy. A tu nic! Wódkę spłukują zimną wodą i lecą na posterunek niczym Janek Kos na Berlin. Jedynym Mężczyzną Po Przejściach, który budzi moją sympatię, jest Jack Frost (wprawdzie Wingfield to lata siedemdziesiąte, ale nie bądźmy zbyt drobiazgowi). Pewnie dlatego, że Frost jest koszmarnym fleją, działa na zasadzie intuicji, rzuca niewybredne odzywki, a jego Tragiczna Historia (miłość, nowotwór, medal i niemalże-śmiertelna-rana, czyli zestaw obowiązkowy Mężczyzny Po Przejściach) okazuje się wcale nie tak tragiczna, za to dość przypadkowa.
Po drugie, uciekam z krzykiem od Bohaterek w wersji „C”. Wprawdzie uważam, że odrobina Mary Sue nie nikogo jeszcze nie zabiła, ale Kobiety Wyzwolone to nie moja melodia. A już zwłaszcza Kobiety Wyzwolone, Acz Naznaczone Przez Życie. Tak więc precz z zabójczo inteligentnymi analityczkami! Precz z przebojowymi paniami z Wydziału Zabójstw! Precz z policjantkami o pięknych oczach i pewnej ręce! I niech wreszcie ktoś napisze normalną Kobietę W Mundurze, bo major Kamieńskiej nie jestem w stanie strawić, mimo mej odwiecznej miłości do Rosji, rekietu i pogrobowców KGB.
Po trzecie, organicznie uwielbiam Bohaterów w wersji „B”, zwłaszcza jeśli w domu hodują dzieci, a w sercu – miłość do ojczystego regionu. Nawiasem mówiąc, zauważyłam, że od kilku dobrych lat rośnie we mnie upodobanie do typów rodzinnych i lokalnie patriotycznych; albo odzywa się we mnie instynkt łowiecki panny na wydaniu, albo popadam w giertychizm.
Po czwarte, nie lubię, gdy Kryminał Społeczny popada w czarnowidztwo podszyte analizami społeczno-psychologicznymi głębokimi niczym studnia artezyjska. Ach, ten upadek moralny! To zdziczenie obyczajów! Ta nieznośna płynność norm etycznych, w której roztapiają się pryncypia! Na te i podobne ubolewania moja odpowiedź jest jedna: e tam, nie ma co generalizować, od kilkunastu tysięcy lat czasy są te same i jeden Berlusconi tego nie zmieni.
Jak wskazują najnowsze dane…, czyli Kryminał Branżowy
Tu powinna znaleźć się obszerna analiza z podziałem na podtypy, takie jak: Kryminał Medyczny, Kryminał Prawniczy, Kryminał Służb Specjalnych et caetera. Niestety, nic z tego nie będzie. Powód jest prosty: nie czytuję Kryminałów Branżowych. Dlaczego? Ano dlatego, że za dużo w nich profesjonalistów, a za mało zwykłego życia. Ach, gdybyż tak w którymś rozdziale zastrajkowali technicy z Pracowni Histopatologii, szpiedzy zgubili się w mieście rozkopanym z powodu permanentnego remontu, a sędzia wziął lewe zwolnienie, bo mu sąsiad zalał mu mieszkanie. O ile ciekawszy byłyby taki bieg akcji, niż ciągłe meldunki, raporty i doniesienia, które z monotonną regularnością lądują na biurku Bohatera. A tu nic! Zawodowstwo święci swe tryumfy, a ja nie daję rady przebrnąć przez pierwszy rozdział. Istnieje jednak pewien wyjątek – Kryminał PRL-owski kocham miłością wiernego komsomolca. Tak więc, dla zainteresowanych:
Elementy niezbędne:
- Przestępca – wiem, to wydaje się niepotrzebne, bo wszak każdy kryminał opiera się na fundamentalnym fakcie, że gdzie zbrodnia, tam i zbrodniarz. Ale, o ile we wszystkich poprzednich gatunkach założenie brzmiało, że mordercą może być każdy, o tyle w krainie dzielnych milicjantów winowajca zawsze wywodzi się z konkretnych kręgów. Z jakich? Ano, to już zależy od ram czasowych. Po wojnie królują leśne bandy, sanacyjni rotmistrze i eks-hrabiny. Wraz z Gomułką nadchodzi czas zbrodniarzy-handlarzy, którzy pod płaszczykiem prywatnej inicjatywy prowadza mętne interesy. Za to w latach sześćdziesiątych do bycia złoczyńcą predysponuje tytuł magistra, a już na pewno profesora. Wraz z towarzyszem Edwardem ma miejsce come back szwindlarzy, a kilka lat później nadchodzi wielka nowość: przestępca na świeczniku, czyli osławiony prominent (kto nie wie, jak taki wyglądał, może obejrzeć reklamówkę PiS ze słynnym morda-ty-moja-oligarchą). Ale za chwilę wracamy do swojskich klimatów: zabójcy to prywaciarze, cinkciarze i awanturniczy brodacze. I tak już do końca. Wniosek z tego taki, że przestępcę w Kryminale PRL-owskim dość łatwo zidentyfikować. Zdradza go wymowa (akcent „pani na co najmniej tysiącu wileńskich hektarów”, złowroga pronuncjacja rodem z RFN czy innej Wielkiej Brytanii), wygląd (sanacyjne wąsy à la Piłsudski, obfity zarost i koszula w kartę, barwne ortaliony zza oceanu), miejsce pracy (własny warsztat, brak etatu), a nawet krewni (wuj w Ameryce, brat w więzieniu i dziadek – kombatant-nie-z-tej-formacji-co-wypada).
- Patos – w tej konkurencji wygrywa w przedbiegach Anna Kłodzińska. Ta kobieta jest po prostu niezrównana, według mnie przebija nawet Mniszkównę, która bywa nużąca w swej nazbyt rozbudowanej metaforyce. A Kłodzińska? Sam miód i cud! Majstersztykiem nie do pobicia jest dla mnie opis śmierci starego Zbowidowca – jest w nim wszystko, co powinna zawierać scena śmierci prawdziwego Bohatera przez wielkie B, łącznie z duchem dowódcy prowadzącym druha w zaświaty (cholera wie jakie, chyba jakieś Pola Elizejskie, na których stachanowcy prowadzą wykopki). Roland ze swoim mózgiem odpada w przebiegach. Zresztą, nie będę gołosłowna. Proszę choćby zobaczyć, w jak wspaniale podniosły sposób autorka kończy kryminał „W pogardzie prawa”:
„Z daleka narastał, wolno zbliżał się, potężniał ogromny warkot wozów piechoty. Słuchali z natężeniem. Była północ, zaczął się nowy dzień.”
Porażające, czyż nie? Zwłaszcza, że chodzi o pamiętny grudzień.
- Proza Życia – która zawsze mnie urzeka. Bo mimo wszystkich ideologicznych założeń, kultu dzielnych milicjantów i wiodącej roli partii, zawsze prześliźnie się coś jeszcze. Co? Choćby haftowane złotą nitką aksamity, w które spowija się żona zabójczo bogatego ordynatora. Albo rozważania o wyższości pociągów elektrycznych nad spalinowymi. Czy konstatacje, że na naszych dobrych, polskich drogach, nawet zagraniczny ścigacz nie wyciągnie powyżej setki. A czasem cała intryga powala człowieka swoją odrębnością społeczną. Wystarczy pomyśleć, że istniał system, w którym to nie mafia, nie gang, nie kamorra, ale skromny inspektor PIH robił za mistrza zbrodni.
Templariusze są w to wmieszani, czyli Kryminał Spiskowy (za cytat kłaniam się do stóp Umberto Eco)
Elementy niezbędne:
- Organizacja Tajna i Tajemnicza – Dawniej na topie byli templariusze i różokrzyżowcy, ale dziś to już pieśń przeszłości; wszak byle prostak potrafi spłodzić rozwiązanie zagadki słynnego wozu z sianem i wskrzesić potomka Jakuba de Moley. Obecnie w modzie są bardziej elitarne stowarzyszenia: Iluminaci Bawarscy (siedzą wszędzie, tylko nie w Bawarii, dla większej mistyfikacji), asasyni made in Alamut (plus Starzec Z Gór w odnowionej wersji i garniturze w prążki), a w ostateczności swojscy antytrynitarze. Oczywiście, jak to w porządnej Organizacji, wszystko musi być porządnie zhierarchizowane; po fabule plączą się więc różni Strażnicy Wielkiej Pieczęci i Mistrzowie Siódmego Znaku, co, niestety, czasem dezorientuje czytelnika. Bo co innego zapamiętać Johna Johnsona czy Iwana Iwanowycza, a co innego odróżnić Patriarchę Wschodu od Autarchy Zachodu.
- Spiskowa Teoria Dziejów – stanowi nie tylko element intrygi, ale i element dydaktyczny. Dzięki niej współczesny polski inteligent może się dowiedzieć, kto zabił Kennedy’ego, dlaczego Edison wynalazł żarówkę i co właściwie robił święty Piotr po wyświetleniu napisów końcowych w Nowym Testamencie. Równocześnie, jest w tym pewna oszczędność rodem z Tesco. Oto bowiem czytelnik w jednej książce dostaje dwie historie: jedna, dajmy na to, o dzielnym panu historyku wnętrz i zakochanej w nim ponętnej policjantce oraz ich pogoni za złodziejem zabytkowego kilimu, a drugą – o ucieczce Napoleona ze świętej Heleny przy udziale Zakonu Złotego Runa. Przy obecnej sytuacji klimatyczno-globalnej (efekt cieplarniany, ginące lasy w Amazonas, wysokie ceny ropy itd.) metodę tę warto polecić wszystkim pisarzom.
- Ojciec Józef – stoi na czele Tajnej Organizacji, knuje, mąci i gmatwa wątki, by na końcu zostać zdemaskowanym przez bohatera. Po czym ginie przypadkiem, acz spektakularnie (wątła barierka przy wodospadzie, spadający sopel lodu, niefortunna skórka od banana itd.). Ewentualnie zostaje utrupiony przez bohatera drugiego planu (wierny kamerdyner, dzielny posterunkowy, znajomy ze szkolnej ławki, który przypadkiem okazuje się płatnym zabójcą itp.)
Moje własne trzy grosze:
Był czas, gdy Kryminał Spiskowy połykałam jak świeże poziomki. A potem mi przeszło; Bóg wie czemu. Może to wina mojej rosnącej miłości do prozy życia. Albo lektury „Wahadła Foucoulta”. Albo koniunkcji Marsa z Wenus i plam na Słońcu. A teraz pluję sobie w brodę, bo po sukcesie Dana Browna w księgarniach brodzi się wręcz w tego typu powieściach. Ale cóż, mój kołek do zawieszania niewiary nie jest w stanie udźwignąć złowrogich Wielkich Mistrzów, którzy przestawiają tryby historii za pomocą wielopiętrowych machinacji. Po prostu uważam, że ludzkość nie jest zdolna do porządnego spisku i jeśli gdzieś tam istnieją Iluminaci, to pewnie każdy z nich bardziej zainteresowany jest wciśnięciem szwagra do Wielkiej Loży i zakombinowaniem cementu na budowę, niż wyborami w Timbuktu albo powrotem Trzydziestu Sześciu Niewidzialnych. A jeśli już uda im się upichcić jakiś zamach stanu, to pewnie na końcu okazuje się, że zamiast rządów komunistów w Hondurasie wyszedł reżim wojskowej junty w Laosie. Ale nic to, nie trzeba tracić nadziei, w końcu każdy musi mieć hobby i może lepiej biegać na supertajne spotkania bogumiłów, niż leżeć na kanapie i oglądać Dodę na łyżwach.
Wstałem, ziewnąłem, zgoliłem wąsy; a potem pomyślałem, że warto zabić teściową, czyli Kryminał À Rebours
Elementy niezbędne:
- Monolog Wewnętrzny – który prowadzi Bohater i Przestępca w jednej osobie. Dzięki temu czytelnik ma niepowtarzalną okazję poznać jego wspominki z przedszkola, szkoły, pierwszej randki, rozmowy kwalifikacyjnej oraz imienin u cioci Fruzi. Z drugiej strony, autor może zaprezentować znajomość różnorakich teorii psychologicznych i pomiędzy poszczególnymi wzruszającymi obrazkami przemycić nieco tak zwanej Prawdy Życia.
- Wyjaśnienie – w odróżnieniu od poprzednich rodzajów kryminałów nie dotyczy tak trywialnego zagadnienia jak rozwiązanie zagadki, kto zabił i za ile. O nie, tu chodzi o sprawy większej wagi, a mianowicie o odpowiedź na odwieczne pytanie: dlaczego. A także: z jakich pozycji, w jakim położeniu i po czyjej linii.
Wersja „A” – Na Litość: Bohatera w domu dręczyła rodzina, poza domem koledzy, a w sklepie ekspedientki. Nic więc dziwnego, że chłop chce się czymś wykazać. Żonglować nie potrafi, na hokeju się zna, no to umyślił sobie, że zostanie mordercą.
Wersja „B” – Na Przeznaczenie: Bohater od małego znęcał się nad siostrą, torturował mrówki i topił koty w studni. Potem nauczył się maskować, ale każda maska kiedyś opadnie. No, a jak już iść w tango, to na całego.
Wersja „C” – Na Myślenice: Bohater w to sumie porządny facet; nie pije, nie bije, nie klepie kelnerek po tyłkach. Ale, niestety, miał za dużo czasu na rozwój intelektualny. I od tego rozwoju tak głupieje, że tworzy różne bzdurne teorie. A potem, wiadomo – najgorzej, jak wyksztalciuch bierze się roboty…
Wersja „D” – Na „A dlaczego by nie?”: Bohater jest zwykłym człowiekiem, ani gorszy, ani lepszy od każdego z nas. I dlatego właśnie popełnia zbrodnię. Bo właściwie, dlaczego by nie?
Moje własne trzy grosze:
Kryminał À Rebours lubię, ale tylko w wykonaniu niektórych autorów. Na pierwszym miejscu, zdecydowanie i niekwestionowanie, stoi u mnie Patricia Highsmith, mistrzyni wersji „D”. Kiedy czytam jej ksiązki bez trudu wierzę, że każdy może popełnić morderstwo: i wujek Robert, i Nowacka z parteru, i nawet ja sama. A rozmiar empatii, jaką odczuwam w stosunku do Toma Ripley, czasem wręcz mnie przeraża.
Co dalej? Dalej trudno powiedzieć. Nie posiadam określonych preferencji. Może tylko jedną: nie lubię nadmiaru psychologizowania i wymyślnych gadżetów rodem z policyjnych kronik. Wiem, i w realu bywali tacy, co pili krew z kubeczków po jogurcie, ale to nie znaczy, że muszę o nich czytać, n’est pas? Wolę cichy, spokojny obłęd; taki który pozwala bez problemu kupować bułki w sklepie i gawędzić z sąsiadem o pogodzie. A jeśli już mam mieć psychopatę na tapecie, to niech nie rozpada się spektakularnie kawałki, niech raczej pracowicie uprawia swoje szaleństwo na rabatkach z mieczykami. A jeśli już musi się rozpaść, to niech zrobi zwyczajnie i brzydko, bez żadnej wirtuozerskiej elegancji. Przykłady? Shirley Jackson i jej „Skłońcie wszyscy głowy przed naszą ukochaną Mary Catherine”, „lord Ferdynand Clegg” Fowlesa, Kathy i Czarodziej u O’Briena. Czyli zwykły nasz obłęd dnia codziennego.